Oczyszczenie przychodzi przez wstyd, upokorzenie i ból - rozmowa z o. Adamem Żakiem SJ

Kościół stoi przed wyzwaniem, by to, czego się nauczył na własnych błędach, pokornie przekazał społeczeństwu - podkreśla w rozmowie z KAI o. Adam Żak SJ, koordynator KEP ds. ochrony dzieci i młodzieży.

Dodaje, że oczyszczenie przychodzi przez wstyd, upokorzenie i ból. W rozmowie z KAI o. Żak mówi o swoich oczekiwaniach związanych z nadchodząca wizytą w Polsce abp Charlesa Scicluny z Kongregacji Nauki Wiary. Odpowiada też na pytanie, ile czasu może potrwać obecny kryzys Kościoła w Polsce i czy może on wyjść z tej próby silniejszym.

Tomasz Królak (KAI): Od 1 czerwca zaczęły obowiązywać normy wprowadzone przez motu proprio „Vos estis lux mundi”, przewidujące możliwość wszczęcia przez metropolitę postępowania wobec biskupów, którym zarzucono nieprawidłową reakcję na zgłoszenie wykorzystywania seksualnego. Czy można się teraz spodziewać zwiększenia liczby zgłoszeń dotyczących biskupów tuszujących sprawy molestowania?

Adam Żak SJ: – Trudno to przewidzieć. Ważna jest nawet nie data 1 czerwca, ale sam fakt opublikowania tego dokumentu, czyli podjęcie, wreszcie, w jednym dokumencie dwóch głównych elementów, które spowodowały kryzys: samych faktów przestępstw wykorzystywania seksualnego małoletnich przez duchownych, jak i zaniedbań przełożonych. Taką podwójną diagnozę zawarł Jan Paweł II w przemówieniu z kwietnia 2002 r. w trakcie największej fali ujawnień w USA. I ta diagnoza tylko częściowo leżała u podłoża jego pierwszych decyzji prawno-kanonicznych, a mianowicie motu proprio „Sacramentorum sanctitatis tutela” i norm wykonawczych dotyczących najcięższych przestępstw „De gravioribus delictis”.

Być może Stolica Apostolska miała wciąż zbyt duże zaufanie do pasterzy, zakładając, że oni sobie z tym kryzysem poradzą. Chociaż fakt, iż Jan Paweł II zdecydował się na kontrolę wszystkich postępowań przez Kongregację Nauki Wiary, świadczy, iż uznał, że kryzys ma już charakter globalny i był świadomy, że nie do końca sobie z nim radzą episkopaty tak wielkie jak w Stanach Zjednoczonych i z krajów o tak głębokich tradycjach katolickich jak Irlandia.

To był zatem ten pierwszy krok. Ale Stolica Apostolska de facto nie wprowadziła w życie tego drugiego elementu diagnozy, związanego z zaniedbaniami i błędami przełożonych, aczkolwiek to zjawisko zdiagnozowała. Teraz, kiedy okazało się, że motu proprio wydane przez Franciszka w 2016 r. „Come una madre amorevole” nie skutkuje wobec przełożonych winnych zaniedbań, papież postanowił po szczycie watykańskim wyciągnąć z tego wnioski i przyjąć propozycje, jakie na tym spotkaniu padły, głównie w wystąpieniu metropolity Chicago abp. Blase’a Cupicha.

Dobrze się stało, że Ojciec Święty wcześniej powstrzymał biskupów z USA, którzy zamierzali wydać osobne normy dotyczące tylko ich kraju. To oznaczałoby kolejną stratę czasu, odsuwając całościowe rozwiązywanie problemu, to znaczy wyrwanie go z korzeniami.

Obecne motu proprio Franciszka jest krokiem milowym decydującym, bo wszystko scala i podejmuje obydwa elementy kryzysu. Oczywiście to nie znaczy, że teraz, po 1 czerwca, nagle wszystko stanie się proste i wszyscy zrozumiemy i samo prawo, i jego ducha. Ale myślę, że ta data jest jakoś przełomowa. 

Potwierdzeniem jest dla mnie reakcja niektórych metropolitów, którzy przed 1 czerwca zaczęli ogłaszać, że powołają odpowiednie komisje do zbadania reakcji na problemy wykorzystywania seksualnego małoletnich w ich diecezjach. Jest nadzieja, że to rzeczywiście zadziała – wszędzie.

Papieski dokument przełamuje dotychczasowy sposób postępowania i na pewno doprowadzi do głębszego poznania wszystkich tych mechanizmów, aniżeli był to w stanie pokazać film braci Sekielskich. Myślę, że doprowadzi to do zmiany mentalności i do działania w taki sposób, że wierni nie będą musieli się wstydzić za swoich pasterzy, a pasterze za swoich poprzedników. Pasterze zrozumieli, że muszą zobaczyć, jakie trupy mają w szafie.

KAI: A dużo może być tych trupów?

– Nie wiem, ale są. Żeby odpowiedzieć precyzyjnie, trzeba by mieć o wiele głębszą wiedzę, zobaczyć papiery z kolejnych diecezji, przejrzeć archiwa, przestudiować dokumenty. Natomiast z kontaktów z ludźmi, także z duchowieństwem, zwłaszcza w ostatnim czasie, dowiaduję się o wielu faktach. Widzę ich determinację, żeby je wyświetlić w sposób uporządkowany, korzystając z nowego motu proprio.

Napisanie zgłoszenia wymaga trochę odwagi. Ale jeśli ze strony pasterzy pójdzie sygnał, że są zdecydowani, żeby we właściwy sposób podejmować skargi, które się prawdopodobnie pojawią, to jest duża szansa, że nastąpi bardzo głębokie oczyszczenie.

KAI: Zapewne zwiększy się liczba zgłoszeń dotyczących uchybień ze strony przełożonych zakonnych czy biskupów, ale też – co pokazują doświadczenia innych krajów – będzie przybywać osób pokrzywdzonych, które zdecydują się to ujawnić – czynnikom Kościelnym lub organom ścigania. Tak będzie?

– To już następuje. Mam takie sygnały od poszczególnych biskupów czy przełożonych zakonnych, którzy chcą się zmierzyć się z tym, co teraz zaczyna u nich wychodzić.

Nie powinno nam zabraknąć uczciwości, żeby kontynuować prace nad kwerendą, której dotychczasowe wyniki zaprezentowano w marcu. Chcemy zobaczyć, czy rzeczywiście jest jakaś fala ujawnień, czy też nie. Pracujemy nad instrumentem, który by umożliwił Episkopatowi zdobycie zweryfikowanej wiedzy m.in. o tym, jak głęboko w historię sięga to zjawisko.

KAI: Z danych KEP wiemy tylko o 625 małoletnich poszkodowanych w różnych okresach przez księży. Są to tylko osoby, które od roku 1990 zgłosiły swoją krzywdę do przełożonych kościelnych. A ile takich osób może być w ogóle? Czy ta cyfra to wierzchołek wierzchołka góry lodowej?

– Z pewnością. Gdzie jest jedno wykorzystanie, tam może być ich więcej – taki wniosek wypływa z tego wszystkiego, co dotychczas wiemy. Amerykanie już przed laty wyciągnęli taki wniosek i dzielili się nim z nami i innymi Kościołami, ale to nie przebijało się do ogólnej świadomości Kościoła.

Z drugiej strony, poszukiwanie ofiar nie jest takie proste. Muszą zaistnieć pewne sprzyjające warunki, które pozwalałyby im na w miarę bezpieczne ujawnianie się, bez ryzyka wtórnej traumatyzacji. To bardzo istotne, bowiem ten rodzaj ran, często niezabliźnionych, wymaga odpowiednich warunków, aby doszło do zgłoszenia. Chodzi zwłaszcza o wydarzenia sprzed kilku, kilkunastu czy kilkudziesięciu lat, kiedy sprawcy mogą już nie żyć.

Dopiero przyjęcie zgłoszenia i uwierzenie tym ludziom uruchamia mechanizm zdrowienia albo przynajmniej bardzo mu sprzyja. Ale to jest zdrowienie wzajemne: zdrowieje osoba pokrzywdzona i zdrowieć musi Kościół – ze swoich własnych mechanizmów biurokratyczno-korporacyjno-obronnych, za którymi kryją się konkretne twarze, konkretny brak empatii, który przyczynił się do dodatkowych zranień wykorzystanych osób. Dokładnie widać to w świadectwach skrzywdzonych, z Polski czy innych krajów.

KAI: A jak ocenia Ojciec polskie warunki przyjmowania tych zgłoszeń od osób pokrzywdzonych?

– Przeżywamy w tej materii przyspieszony kurs dojrzewania. Występują odruchy obronne, ale też takie, które sprzyjają przezwyciężaniu mentalności korporacyjnej i bardzo szkodliwego przywiązania do ukrywania niewygodnych faktów. Oczyszczenie przychodzi przez wstyd, upokorzenie i ból. Ale dzięki temu może zacząć się empatia. Nie da się wyjść z tego kryzysu bezboleśnie i to trzeba sobie jasno powiedzieć. Do tej pory w sposób mniej lub bardziej oczywisty unikaliśmy tego bólu. W tej chwili nie możemy go sobie oszczędzić, bo zaczynamy rozumieć, że odbywa się to kosztem innych.

KAI: Przyspieszenie dojrzewania nie nastąpiło samoistnie – ten proces uruchomiły media. Trudno sobie wyobrazić miejsce, w którym teraz jesteśmy, bez filmu braci Sekielskich.

– I stąd właśnie ten wstyd i upokorzenie, które oczyszcza i powoduje zdrowy odruch przyznania: pobłądziliśmy; nie szliśmy tą drogą, którą należało; nie uczyliśmy się na błędach innych; wierzyliśmy, że jesteśmy lepsi, czyli zgrzeszyliśmy również pychą w stosunku do innych Kościołów i innych ludzi; chowaliśmy się za nasze doświadczenia historyczne, nasze prześladowania, które miały nas jakoś ochronić przed niesprawiedliwymi uogólnieniami. Nie chcieliśmy przecież usprawiedliwić czynów przestępczych, tylko pokazać je w szerszym kontekście zasług... Uogólnienia rzeczywiście mogą boleć, ale nie wolno się przed nimi bronić, relatywizując zło.

KAI: Tak czy inaczej przyspieszone dojrzewanie zawdzięczamy w znacznej części filmowi „Tylko nie mów nikomu”. Trudno w tym względzie przecenić jego rolę.

– To rola bardzo istotna. Według mnie to jest katalizator procesu oczyszczenia. Zwłaszcza w trudnych momentach trzeba na historię Kościoła patrzeć w świetle biblijnej historii zbawienia. Bóg pouczał nawet wielkich przywódców ludu Bożego, Dawida i innych, przy pomocy pogan. Kiedy popatrzy się na interpretację proroczą niewoli babilońskiej, na wołanie o miłosierdzie, „bo zgrzeszyliśmy przeciw Tobie”... Już wtedy prorocy wskazywali na grzechy przywództwa, na pasterzy, którzy paśli samych siebie i siebie chronili. Te fragmenty historii zbawienia to są nasze źródła, z których musimy czerpać, żeby zinterpretować teologicznie, w duchu wiary, to, co się dzieje. W przeciwnym razie ulegniemy pokusie szukania niewłaściwych dróg wyjścia z kryzysu – płytkich, PR-owskich, szukających usprawiedliwień, sojuszników, którzy nas będą bronić itd. Tymczasem trzeba po prostu powierzyć się osądowi Bożemu, otworzyć nań sumienia i przyjąć drogę wyjścia, na którą wskazuje nam Ewangelia i historia zbawienia. Patrząc w tej logice, jest to droga prawdy, nawrócenia, upokorzenia, oczyszczenia.

KAI: A jak cały ten proces oczyszczenia skutecznie dokończyć? Są oczywiście instrumenty kanoniczne, o których Ojciec wspominał, i państwowe, niemniej coraz wyraźniej mówi się – także w Kościele – o konieczności powołania specjalnej komisji. Jak zapatruje się Ojciec na zapowiedź premiera o powołaniu komisji, która miałaby rozliczyć przypadki pedofilii w Kościele, ale też w kilku innych środowiskach, m.in. w oświacie i sporcie?

– Jeśli to będzie komisja ustanowiona przez organy polityczne, to jestem tu bardzo nieufny i zachowuję dużą rezerwę. Oczekiwałbym raczej, że Kościół w porozumieniu ze Stolicą Apostolską, z takimi organami jak Rzecznik Praw Dziecka czy Rzecznik Praw Obywatelskich i innymi ponad politycznymi urzędami, przebada problem pedofilii w Kościele, a równocześnie poszuka dobrych wskazań i wniosków dla całego społeczeństwa. Dlatego że – nawet jeśli opinia publiczna nie chce tego słuchać – mamy tu do czynienia z odbiciem lustrzanym problemu społecznego. Jeżeli więc przy obecnym kryzysie w Kościele nie zostanie opracowana narodowa strategia ochrony dzieci i młodzieży przed przemocą, to zostanie stracona wielka okazja na oczyszczenie. Chodzi o to, żeby z tego wyniknęło dobro nie tylko dla Kościoła.

My się nie oczyszczamy dla siebie samych, tylko po to, żebyśmy byli zdolni do pełnienia tej misji, która jest wyznaczona przez Chrystusa. To jest Jego misja, nie nasza. A ta misja oznacza pomoc i pokorne towarzyszenie społeczeństwu w tym, by mogło skutecznie zwalczyć wszystkie plagi, które je trapią.

Jako społeczeństwo, a także wspólnota polityczna wciąż nie jesteśmy w stanie poważnie rozprawić się z podziałami. Mówimy: wspólnota, naród. Ale co nam przeszkadza stać się jednością? Nie jesteśmy w stanie wyciągnąć wniosków, przemienić zła w dobro. Dlatego działając na styku społeczeństwa i wspólnoty politycznej, Kościół stoi przed wyzwaniem, by to, czego się nauczył na własnych błędach, pokornie przekazał społeczeństwu. To jest wyzwanie w gruncie rzeczy pozytywne. To, co się dzieje, jest szansą i czasem łaski. To jest moment przełomowy.

KAI: Nie brakuje głosów, także ze strony środowisk Kościoła, że dopóki nie „polecą głowy”, Kościół nie odzyska zaufania. Co Ojciec na to?

– Jest potrzebne wyjaśnianie spraw, zgodne z prawem kościelnym i państwowym – to rzecz oczywista. Jeśli coś jest udowodnione, powinno się wyciągać konsekwencje kościelne i państwowe. Natomiast nie ma miejsca dla wolnej amerykanki. Inne instrumenty – związane z taką czy inną komisją – jeśli mają być owocne, muszą się rodzić z innej idei aniżeli tzw. rozliczanie Kościoła.

KAI: W gruncie rzeczy o tym mówi premier Morawiecki: powołajmy państwową komisję, ale rozliczającą nie tylko duchownych, bo rozprawiamy się z problemem, a nie z Kościołem.

– Niech władza również uzna, że przez lata odrzucała propozycje stworzenia narodowej strategii ochrony dzieci przed przemocą! Powtarzano, że jest dobrze, że mamy dobre prawo, a nawet je ulepszyliśmy... Zapewnienia o walce z pedofilią będą wiarygodne wtedy, gdy rządzący przyznają się do zaniechań. Teraz nie są, bo to jest odcinanie od całego problemu kuponów politycznych. Także władza powinna powiedzieć: pobłądziliśmy, nie słuchaliśmy maluczkich i tych, którzy bliżej poznali problem. I o to biskupi też apelowali, wprawdzie nie jednym głosem, ale apelował o to np. przewodniczący Episkopatu. Nie było odzewu.

Niech władza spojrzy np. na konwencję Rady Europy z Lanzarote o ochronie dzieci z 2007 r., która została zatwierdzona i ratyfikowana w 2014 r. przez prezydenta Komorowskiego, jednomyślnie upoważnionego przez cały parlament. Niech władza spojrzy i sprawdzi, jakie są tam przewidziane mechanizmy i instrumenty ochrony dzieci przed przemocą seksualną.

Prawo karne zostało odpowiednio dostosowane, ale też nie we wszystkich elementach. Podniesiono wiek ochrony dla małoletnich tylko do 16. roku życia, a nie do 18., do czego Polska zobowiązała się we wspomnianej konwencji. Odpowiedzmy sobie na pytanie: dlaczego tak się stało; zróbmy rewizję tych decyzji politycznych, które były zaściankowe. Może nie podobała się osoba rzecznika praw dziecka, bo nie był z nadania obecnej władzy? Nie rozumiem, dlaczego dziś milczy obecny rzecznik praw dziecka? Nie słyszałem jego opinii. Nie w obronie Kościoła, tylko w obronie dzieci. Takiej obronie, która by dała instrumenty i podpowiedziała państwu, jak powinno działać, bo są różne możliwości przygotowane przez poprzedników.

KAI: Jakie nadzieje wiąże Ojciec z nadchodzącą wizytą abp. Charlesa Scicluny, głównego watykańskiego „pogromcy” seksualnych przestępstw księży wobec dzieci?

– Jestem bardzo wdzięczny abp. Sciclunie, że zgodził się przyjechać. To bardzo ważne, by biskupi mogli go wysłuchać i przejść coś w rodzaju przeszkolenia. W dodatku dochodzi do jego wizyty w szczególnym momencie, którego oczywiście nikt nie przewidział. Ufam, że z tej łaski pasterze skorzystają.

KAI: A jak będzie to można ocenić? Co musiałoby się stać, żeby Ojciec przyznał: o, pasterze skorzystali?

– Zmiany już teraz powoli się objawiają. Weźmy choćby poszukiwania rozwiązań nie doraźnych, płytkich, tylko takich, które by w sposób skuteczny starały się podjąć np. wątki prawne, oczyszczające oraz prewencyjne.

Niewątpliwie abp Scicluna wzmocni w pasterzach przekonanie o konieczności oczyszczania Kościoła. Słuchałem go niejednokrotnie podczas watykańskiego szczytu, czytałem różne jego wystąpienia, znam też relacje z jego wykładów dla przyszłych kanonistów z różnych części świata. Wiem, że to jest człowiek, który ma i wiedzę, i doświadczenie, także w zakresie wielu różnych dochodzeń. Media najczęściej nie pamiętają, że za czasów Jana Pawła II to właśnie abp Scicluna był „dochodzeniowcem” w sprawie ks. Maciela [założyciela Legionistów Chrystusa, który dopuścił się wielu przestępstw seksualnych na nieletnich, zmarł w 2008 r. – przyp. KAI] czy rażących zaniedbań biskupów w Chile.

Ale trzeba zachować zdrowy rozsądek. Papież Franciszek zażartował, że część opinii publicznej byłaby zadowolona, gdyby na placu św. Piotra kazał powiesić kilkudziesięciu biskupów czy przełożonych. Trzeba się strzec wszelkich populistycznych zapędów. Myślę, że inteligentne dziennikarstwo powinno dobrze to rozumieć i pomagać w rozwiązywaniu problemu, m.in. poprzez unikanie jednowymiarowych, „rozliczeniowych” pokus.

Proces oczyszczania będzie długi, bo mamy za mało ludzi, którzy byliby w stanie rozwiązywać te problemy w sposób profesjonalny i zgodny z wiedzą, jaką mamy o wykorzystywaniu seksualnym czy w ogóle o przemocy wobec dzieci. Samo uczenie się pod wpływem wydarzeń nie wystarczy, trzeba wziąć na poważnie całą sferę edukacji, przygotowania fachowców. My to robimy podczas studiów podyplomowych, ale to jest kropla na taki wielki kraj jak Polska. Owszem są i inni, którzy pracują w tym kierunku, np. specjaliści z Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę, ale wciąż sił do ochrony dzieci jest za mało. Ponadto te organizacje pozarządowe są wspierane lub nie – w zależności od tego, jak wieją wiatry...

Trzeba, żeby i społeczeństwo, i politycy uświadomili sobie, że wobec skali zjawiska i ze względu na dobro społeczne niezbędne jest zaangażowanie się państwa w rozwiązywanie tych problemów. Myślę, że w świetle kryzysu, który dotyka Kościół, trzeba spojrzeć prawdzie w oczy również szerzej i wyciągnąć wnioski natury politycznej, w sensie wyznaczenia kierunków działania. Trzeba przyznania ze strony rządzących, że w imię interesów partyjnych poświęcili dobrostan dzieci czy też ich prawa; nie usunęli niektórych progów, które uniemożliwiają ochronę najmłodszych. Takie wyznanie powinno być składane nie tylko w kościołach, bazylikach czy katedrach, ale także na spotkaniach i konwencjach wyborczych czy partyjnych naradach. Dobrze by było, żeby upomnieli się o to dziennikarze i opinia publiczna.

KAI: Po niedawnym spotkaniu Rady Stałej KEP ogłoszono, że powstaje dokument wskazujący drogi wyjścia Kościoła z kryzysu. Podejmuje on kwestie pomocy pokrzywdzonym, prewencji, komunikacji duszpasterzy w sprawach dotyczących problemu pedofilii itd. Jakie owoce ma przynieść ten dokument, na czym polega jego znaczenie?

– Szkic jest gotowy, ale nie jest to „dokument” w klasycznym znaczeniu, tylko raczej plan działania, który będzie uaktualniany w trakcie jego realizacji. Potrzebna jest równowaga, żeby nie rozwiązywać kryzysu tylko na sposób komunikacyjny, lecz realnie, tak, żeby komunikacja miała co zakomunikować. Żeby się nie okazywało po następnych sześciu miesiącach czy po roku, że król nadal jest nagi.

Rozwiązywanie tego kryzysu musi, oczywiście, uwzględnić sprawę komunikacji, bo uważam, że jest to jedna z wielkich bolączek ostatnich lat (myślę i o komunikacji ze społeczeństwem, jak i o tej z wiernymi). Swoją drogą, media katolickie też powinny zrobić sobie rachunek sumienia, bo oportunistycznym sposobem działania przyczyniały się do tego, że dziś wierni stoją pod rynną, już nawet nie pod deszczem.

Ale komunikacja nie ma stwarzać faktów, tylko o nich informować.

KAI: Jakie będą skutki kryzysu, który się toczy i nie wiadomo, kiedy skończy? Czy na przykład obawia się Ojciec odchodzenia ludzi od Kościoła w sensie zarzucania praktyk przez coraz większą liczbę Polaków?

– Na proces odchodzenia trzeba popatrzeć także w kontekście niezależnym od problemu wykorzystywania seksualnego małoletnich, dlatego że jest to jednak proces dużo głębszy, związany z negatywnymi skutkami sekularyzacji. To, co obserwujemy w społeczeństwach na Zachodzie, to nie jest odchodzenie z powodu takiego czy innego skandalu. Skandal jest dobrą okazją, żeby się z tego „stowarzyszenia” wypisać, żeby przestać udawać, przestać iść drogą konformizmu. Innymi słowy: zdjąć maskę.

To się dzieje dlatego, że przez długie wieki panował konformizm kulturowo-polityczny. Jan Paweł II miał tę odwagę, by w dokumentach dotyczących wejścia w trzecie tysiąclecie chrześcijaństwa („Tertio millenio adveniente” oraz „Tertio millenio ineunte”) wskazać na to, że wraz z ewangelizacją zostały też posiane ziarna, które z Ewangelią niewiele miały wspólnego. Za wiele grzechów z przeszłości Kościoła Jan Paweł II zresztą publicznie przepraszał, wywołując krytykę części opinii katolickiej. A w tych przeprosinach pojawiało się też wyznanie, że konformizm polityczny był używany jako narzędzie ewangelizacji.

I teraz, kiedy parlament ustanawia dzień wolny z okazji rocznicy chrztu Polski, możemy powiedzieć – nie negując żadnego szczerego nawrócenia – że przyjęcie chrztu oznaczało przyjęcie chrztu przez władcę, za którym idzie dwór. Konformistycznie, bo kto na dworze i poza nim pozwoliłby sobie na to, by sprzeciwić się władcy? Tak więc wraz z ewangelizacją posiane zostało ziarno konformizmu. Dzisiejsza sekularyzacja pokazuje, że ten konformizm nie jest już mechanizmem utrzymującym status quo. I dobrze, że tak jest, bo oznacza to, że można przyjąć wiarę w efekcie procesu nawrócenia.

Pamiętam, jak przed laty na jubileuszu „Znaku” prawosławny historyk i teolog Siergiej Awierincew powiedział, że żyjemy w bardzo dobrych czasach dla chrześcijaństwa, bo można się stać chrześcijaninem. A więc zostać nim z przekonania, a nie z konformizmu. I to jest prawdziwe wyzwanie dla ewangelizacji. Nie szukanie podpórek politycznych, lecz wszelkich dobrych sposobów, żeby ludzi przyciągały piękno Ewangelii i blask jej prawdy.

Jezus sam powiedział, jest to w Ewangelii św. Jana, jaki jest sposób działania Boga wobec ludzi i powoływania do wiary: „A Ja, gdy zostanę nad ziemię wywyższony, przyciągnę wszystkich do siebie”. Mamy szansę na to, by przyciągać innych miłością. Przypominają się słynne słowa Tertuliana o chrześcijanach, wyrażające specyficzną dla chrześcijan wolność decydującą o ich stylu życia: „Oni stają się, a nie rodzą chrześcijanami”.

Trzeba pokornie wyciągać wnioski i dostrzegać wiele pięknych rzeczy, które się dziś dokonują. Zwróciłbym uwagę na Kościół we Francji, z której wychodzą bardzo żywe i głębokie impulsy duchowe. Spójrzmy, ile jest tam chrztów ludzi dorosłych w okresie Wielkanocy – to jest corocznie ponad tysiąc osób. Nie chodzi jednak o cyfry, ale o to, że to zjawisko dowodzi, że żyjemy w takim momencie historii, w którym na nowo można się stać chrześcijanami i że Ewangelia może być zaczynem zmiany indywidualnej i w całych społeczeństwach.

KAI: Ile czasu obecny kryzys Kościoła w Polsce może potrwać i od czego to zależy?

– Na pewno jest to z jednej strony połączone z przemijaniem pewnej formy świata chrześcijańskiego, opartej na konformizmie politycznym. Ta forma umiera. Ale równocześnie rodzi się dla Kościoła, dla wierzących szansa, że blask Ewangelii będzie widziany o wiele lepiej, o wiele mocniej. Ale musimy się oczyścić. Benedykt XVI posłużył się obrazem wybuchu wulkanu, który powoduje, iż ziemia pokrywa się pyłem i brudem. Otóż musimy pozbyć się tego pyłu przyćmiewającego blask Ewangelii. A ile czasu będzie to trwało? Zostawmy to Panu Bogu, a sami pracujmy w tym kierunku. Jaki świat się z tego wyłoni? Jaka żywotność Kościoła? Myślę, że duża. I nie będziemy mierzyć jej tylko socjologicznie.

KAI: Kościół w Polsce ma szansę wyjść z tego kryzysu silniejszym?

– Bardzo wierzę w moc łaski i w to, że Kościół jest prowadzony przez Boga. To motor, który napędza moje działanie i myślenie, a nie toczenie kolejnej wojny kulturowej. Miłość do Boga, z której się rodzi miłość do ludu Bożego, do tych, których Bóg chce zbawić, którym Bóg chce dać szczęście i sens już tu, na ziemi. I to jest cała mądrość. Wierzę w siłę takiego myślenia i w to, co powiedział Sobór (a przed czym się bronią różni tradycjonaliści), że prawda przyciąga i przekonuje samym swoim pięknem. 

Rozmawiał: Tomasz Królak / Kraków

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama